Forum Ośrodek Jeździecki PIAF Strona Główna  
 FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 Łowcy Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Cara
Siwa



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 1 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: żebym to ja wiedziała...

PostWysłany: Śro 20:44, 02 Sie 2006 Powrót do góry

Cześć Smile Nie spodziewajcie się, że będę się udzielała zbytnio, bo o koniach wiem tyle, że maja cztery nogi, rżą i cholernie mocno gryzą. Ale Morgaine mnie zmusza do pokazania tu czegoś, więc to robię, bo nie chce żeby na mnie ciosy karate ćwiczyła.
To moje pierwsze "dzieło" i wiem ze nie jest idealne, dlatego nie wyżywajcie się zbytnio na mnie Wink


Szła pierwsza. W końcu tego się po niej oczekiwało. Była najbliższą rodziną. Ale wcale nie radował jej widok przed oczami. Popatrzyła więc na boki. Niekończące się rzędy kamiennych tabliczek. Nie mogła na nie patrzeć. Nie w tej chwili. Było to dziwne, gdyż normalnie lubiła czytać napisy na nich wyryte i zgadywać kim też mogła być dana osoba.
Zdziwiło ją to, że nie czuła smutku. Pewne odrętwienie tak, ale nie smutek. Czyżby była aż tak wyprana z emocji? Nie… Raczej nie. Każdy na jej miejscu by się tak zachowywał.
Przesunęła martwy wzrok za siebie. I pierwszy raz od pewnego czasu w jej oczach odbiło się jakieś uczucie. Wściekłość i obrzydzenie. Idą tak za nią i płaczą, zawodzą, pocieszają się nawzajem. Dobrze wiedziała, co kryje się za tymi maskami. Chciwość. Byli jak sępy, które zleciały się na żer. Odwróciła z odrazą wzrok i wpatrzyła się w swoje buty.
Wpadła na kogoś. Anemicznie podniosła oczy i zorientowała się, że są już na miejscu. Chłopak, z którym się zderzyła, uśmiechnął się do niej grzecznie i z dystansem, i zabrał się do swojej pracy.
Po jej prawej ręce wznosił się okazały pomnik z szarego marmuru. Dwie kolumny, pomiędzy którymi był otwór. „Drzwi do śmierci”- pomyślała. Wokół dziury tkwiły unieruchomione na zawsze barokowe aniołki. Jedne grały na trąbkach, inne latały z harfami, jeszcze inne najprawdopodobniej śpiewały. Ale najwięcej z nich się modliło. „Jako jedyne szczerze” – pomyślała, znów oglądając się za siebie i łowiąc miny pełne zachwytu wyłaniające się zza smutnych masek.
Nie mogła na nich patrzeć. Myślała że zwymiotuje, jak jeszcze raz zobaczy taki wyraz twarzy. Jeszcze raz wiec spojrzała na osobliwe dzieło sztuki. Nad aniołkami wznosił się portal z wyrytym napisem. Mimo starości i licznych zawijasów przy zdobionych literach nadal można było odczytać: „Grób Rodziny Barvou”.
Grabarze wkładali trumny do środka. Ksiądz ochrypłym głosem mówił o zbawieniu i życiu wiecznym. Sępy chlipały. Znowu ogarnęło ją obrzydzenie.
W końcu ksiądz skończył. Wejście do grobowca zostało zasklepione. Wszyscy powoli zaczęli rozchodzić się do domów.
Ktoś stanął obok niej. Spojrzała na mało urodziwą, szarą i pociągłą twarz. Mysie włosy, zwykle przykładowo przylizane, teraz rozczochrane z powodu silnego wiatru, opadały na czarne szczurze ślepka. Duży nos nie był w stanie schować pod sobą okropnych hitlerowskich wąsików. Wąskie usta rozchyliły się w pobłażliwym, współczującym uśmiechu.
- Nie wyglądasz najlepiej, Joycelinne. Może cię podwieźć do domu?- spytał.
- Dziękuję, nie trzeba się kłopotać, panie Vello.
- A może jednak? Pewnie chciałabyś porozmawiać z kimś, kto ci pomoże. Po takim szoku, jaki przeszłaś jest to nawet wskazane.- upierał się.
- Nie, naprawdę. Wolałabym być teraz sama - odpowiedziała i minęła go zanim zdążył zareagować.
Całe szczęście już nikt do niej nie podszedł, bo nie wiedziała jak zareaguje na te sztuczne, współczujące, ociekające jadem uśmiechy.

***

Wyszła z cmentarza i skierowała swe kroki w lewo. W prawo prowadziła krótsza trasa, ale ona wolała się przespacerować. Idąc senna ulicą rozmyślała, ile pijawek pokroju Vincenta Vello będzie chciało bliżej ją poznać. Na pewno wiele. W końcu była jedyną żyjąca krewną ojca ( przynajmniej o ile jej było wiadomo), więc to chyba logiczne, że z braku innych spadkobierców odziedziczy cały jego majątek. W to raczej nie wątpiła, bo Hayato nie był głupi. W sprawach codziennych zawsze potrzebował pomocy, ale do interesów głowę miał. Doskonale wiedział jacy ludzie się kręcą wokół niego. Widziała to po wyrazie jego twarzy, gdy na nich patrzył.
Chociaż, jak się tak dłużej zastanowić, to nie była pewna, czy ojciec w ogóle cokolwiek jej zapisał. W końcu miał ją za potwora i dziwaka. Nie po to wysłał ją po śmierci matki do laboratorium (przez niego wdzięcznie nazywanego ośrodkiem wychowawczym lub sanatorium), że by okazać, jak ja kocha. W życiu mu tego nie wybaczy. W końcu w tym pieprzonym „sanatorium” robili na niej badania! No, ale im się nie dziwiła, nie co dzień można spotkać osobę jej pokroju. Uśmiechnęła się z ponurą satysfakcją. Z tego co wiedziała, to jeszcze nigdy nie zetknęli się z „połówką”. Doskonale wiedziała, że chcieliby jej rozkroić brzuch, ale ojciec im nie pozwolił. Gdyby im na to pozwolił, to nie musiałby się jej wstydzić przed ludźmi i bać się jej. Znów się uśmiechnęła. Bał się jej.
Matka Joycelinne była wampirem. Lecz, jak na wampira oczywiście, była zadziwiająco ludzka. Zakochała się w ojcu, gdy jako chłopak przyjechał do Francji studiować. Wątpiła, żeby Hayato również ją kochał. Bardziej była pewna tego, że skusiła go rodzinna fortuna mamy, która pochodziła ze starego szlacheckiego rodu. Chciwość ojca wyjaśniałaby fakt, że nie uciekł z krzykiem, gdy matka powiedziała mu, kim jest. Kiedyś, gdy przeglądała stare rzeczy mamy, natknęła się na album ze zdjęciami z okresu ślubu i miodowego miesiąca rodziców. Michelle (matka) była na nich taka szczęśliwa. W jakiś rok po ślubie urodziła się ona i sielanka skończyła się. Ojciec nie mógł darować matce, że dziecko było takie jak ona.
Matka umarła, gdy Joycelinne miała 3 lata. Dziewczyna nigdy nie dowiedziała się, co było powodem śmierci.
Gdy skończyła czwarty rok życia, ojciec wysłał ją do „ośrodka wychowawczego”, żeby sprawdzili ile w niej jest z wampira. Okazało się, że niewiele. Otóż światło słoneczne nie robiło na niej żadnego wrażenia. Nie potrzebowała także krwi, by przeżyć – „zwykłe” jedzenie wystarczająco zaspokajało jej apetyt.
Za jej innym pochodzeniem przemawiała jej nadludzka zwinność, siła i szybkość. Ale to można było maskować. Gorzej z oczami. Te były, delikatnie mówiąc, dziwne. Nie miały stałego zabarwienia. Barwa jej tęczówek zmieniała się jak w kalejdoskopie. Przybierała wszystkie możliwe kolory tęczy, gdyż najwyraźniej nie mogły się zadowolić normalnymi kolorami, takimi jak niebieski czy piwny. Co prawda, ten fakt można ukryć za okularami przeciwsłonecznymi, ale kto chciałby przez cały czas nosić na nosie ciemne szkła? Na pewno nie ona.
Ojciec zabrał ją z ośrodka, gdy doszła do wieku szkolnego. Poszła do szkoły państwowej, lecz trzeba ją było szybko przepisać do prywatnej, gdyż dzieci się jej bały. A, jak powiedział Hayato, dzieci w prywatnej placówce oświatowej są lepiej wychowane i nie będą zwracać uwagi na jej oczy. Mylił się. Tam też patrzono na nią, jak na dziwadło, ale przynajmniej nie było skarg, że się jej boją. Te dzieci były za dumne, żeby okazywać strach przed małą dziewczynką.
Tak było przez jakieś dziewięć lat: w szkole ludzie, którzy nie chcą się zadawać ze świrem (i była im za to dozgonnie wdzięczna), w domu ojciec, który ni to się jej bał, ni to nią gardził.
Jakiś rok temu ojciec poznał kobietę. Zakochał się. I wszystko się zmieniło. Na gorsze. Aż niedobrze jej się robiło na widok ojca, robiącego do kogoś słodkie miny.
Tym kimś była Rose Well – wzięta prawniczka. Joycelinne czasem dziwiła się, jakim cudem ta zdała studia prawnicze. Inteligentna była, to prawda, ale za grosz kreatywności, inwencji i pomysłowości. Była po prostu pusta. Może dlatego też ojciec zwrócił na nią uwagę. Zawsze lubił manipulować ludźmi. A manipulowanie młodą (była jakieś 20 lat młodsza od Hayato) i ładną (to trzeba jej było przyznać-nieważne czy to była zasługa jej, czy chirurga) prawniczką miało wiele plusów i praktycznie żadnych minusów.
Rose była nawet miłą czarnoskórą kobietą i w zasadzie Joycelinne nic do niej nie miała. Przeszkadzało jej tylko to, że czasami bardziej przypominała lalkę barbie niż normalnego człowieka.
Dziewczyna zwinnie wyminęła dwójkę chłopaków na rolkach i oklaskujące ich dziewczyny.
Burzliwy romans prawniczki i biznesmena zakończył się dwa miesiące temu ślubem, o dziwo - urządzonym ze smakiem, bez żadnych przesłodzeń. Szybko też, bo pod koniec zeszłego miesiąca, pojechali na miesiąc miodowy. Joycelinne nigdy nie zapomni tych dwóch tygodni bez ojca, patrzącego na nią wilkiem i bez Rose, która starała się za wszelką ceną pozyskać jej łaski.
Tydzień temu w sobotę o godzinie 6:33 obudził ją telefon. Właściciel ochrypłego głosu z tragicznym akcentem zawiadomił ją o śmierci ojca i macochy.
Wpierw myślała, że to jakieś kretyńskie żarty. Ojciec na pewno nie umarłby, nie ustaliwszy przedtem daty śmierci. Potem, gdy doszło do niej, że nikt nie zabawia się jej kosztem, poczuła smutek. Ojciec nie żyje, co znaczy, że nie ma już żadnych krewnych. Było też jej żal Rose oraz dziecka, które w sobie nosiła. Ono jako jedyne wzbudziło w dziewczynie prawdziwy smutek. Cieszyła się na myśl, że będzie miała rodzeństwo. Może przynajmniej ono nie miałoby do niej żadnych uprzedzeń.
Zginęli w wypadku samochodowym. Jechali do jakiegoś miasta (nazwa już dawno wyleciała jej z głowy). Nagle ojciec stracił panowanie nad kierownicą i samochód runął w przepaść. No cóż – sam chciał jechać w góry. Najdziwniejszy był fakt, iż: primo: ojciec był naprawdę dobrym kierowcą, i secundo: jechali samochodem pochodzącym z fabryki ojca, a samochody te od lat uznawane były za najbezpieczniejsze i w ogóle najlepsze. Cóż, śmierć potrafi być złośliwa. Właśnie kolejny raz to udowodniła.
Telefon ten zapoczątkował najgorszy tydzień w jej życiu. Jako jedyna żyjąca krewna musiała zająć się sprawami formalnymi związanymi ze śmiercią ojca i Rose. Najpierw musiała zatroszczyć się o przetransportowanie ich zwłok do kraju. Potem przyszła kolej na sprawy majątkowe i pogrzeb. I tu nieobliczalny tatuś mógł przeszkadzać jej nawet z zaświatów. Napisał dwa testamenty. W pierwszym zaznaczył, że nie dojdzie do podziału majątku, dopóki on nie zostanie należycie pochowany. Słowo „należycie” w jego wypadku oznaczało „w grobie rodzinnym matki”. Logiczne, że Rose też tam miała pochować, gdyż zapobiegawczy tatuś napisał tę wersję testamentu już po poznaniu i poślubieniu rzeczonej prawniczki.
Jakby tego było mało, musiała jeszcze jakoś zatroszczyć się o firmę. Nikogo nie obchodziło, jak szesnastoletnia (choć dochodziła już siedemnastki) dziewczyna ma sobie z tym poradzić. Po prostu musiała i już! Odbyła „krótką” rozmowę z członkami zarządu firmy i zdecydowała się obowiązkiem prowadzenia firmy w jej imieniu obarczyć Wilbura Stoneshot’a. Starszawy jegomość podchodzący pod sześćdziesiątkę jako jedyny zdobył jej zaufanie. Nie był pijawką, jak inni. Widać to było w jego oczach.
Tak więc pan Stoneshot objął szacowne stanowisko kierownika firmy (nieważne że zastępczego), a ona mogła zająć się spokojnie pogrzebem. Ze szkołą przez ten tydzień dała sobie spokój. Nadrobi zaległości. Była zdolna i wyjątkowo szybko wszystko „łapała”. Czasami chodzenie do szkoły dzień w dzień i powtarzanie w kółko rzeczy, którą ona pojęła za pierwszym razem szalenie ja nudziło. Dlatego wolała uczyć się w domu z książek, co jeszcze bardziej powiększało jej wiedzę. Wniosek: znacznie bardziej nudziła się na lekcjach. Błędne koło.
Teraz, gdy ojciec już spoczął w ciemnych otchłaniach grobowca rodzinnego matki, nareszcie mogła odetchnąć. Jeszcze tylko ostatnie spotkanie z notariuszem. Ale to jakoś przeżyje. A zostało jej do niego jeszcze całe...(zerknęła na zegarek) „O mój Boże! Spóźnię się!!!” – pomyślała i pognała ulicą.

***


Tak, wiem że jej imię jest trudne do wymówienia, ale mi sie podoba Razz


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Morgaine
Moderator/Iwa



Dołączył: 10 Lut 2006
Posty: 1048 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tzw. Uć :)

PostWysłany: Śro 20:55, 02 Sie 2006 Powrót do góry

Nooo nareszcie! Już Ci Kahlan od dawna wspominała, że masz to wkleić, ale zapominałaś, albo nie wiem co, ale teraz zostałaś przyparta do muru Very Happy

W każdym razie bardzo się cieszę, że to wkleiłaś Smile Mam nadzieję, że zainteresuje wszystkich a i sama to chętnie przeczytam drugi raz Smile

Tak, Amazonko, to jest to o wampirach, co Ci mówiłam.

Aha, mam nadzieję, że wszyscy się zorientowali, że to jest tylko fragment Very Happy To taki mały dopisek dla ZDU... Razz


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lord Papa Smerfetka
Lord



Dołączył: 31 Lip 2006
Posty: 108 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: łódź

PostWysłany: Pią 14:30, 04 Sie 2006 Powrót do góry

Poprostu cudenko dawno czegos takiego nie czytałem super


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Kahlan
Administrator



Dołączył: 07 Lut 2006
Posty: 1265 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z.... domu :D

PostWysłany: Wto 15:24, 15 Sie 2006 Powrót do góry

Cara!! Nareszcie, matko, nareszcie sie zebralas, by to wkleic Smile Dziekuje

Zycze wszystkim milej lektury, bo to naprawde fantastyczne opowiadanie. Wink A to dopiero pierwszy fragment!! Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)